sobota, 28 listopada 2015

Liebster Award, dostało mi się


Dostało mi się nominację od MaryCooking, Mimo że zwykle nie biorę udziału w tego typu akcjach (z różnych powodów), to tym razem postanowiłam zrobić wyjątek - tak Mary, specjalnie dla Ciebie. :) Jest lakonicznie, ale cóż, taki już mam styl.



1. Jak zaczęłaś blogować?

Był to bardzo spontaniczny moment. Chciałam mieć miejsce, gdzie gromadziłabym to, co mnie ciekawi i inspiruje. Odgrzebałam swój pierwszy wpis, który nadal wydaje się być aktualny. Niech on będzie odpowiedzią. 

2. Jak walczysz z brakiem weny?

Nie walczę. Blog to dla mnie przyjemność. Nie mam tego wewnętrznego przymusu, że "muszę dziś coś napisać, opublikować, puścić w eter". Piszę, kiedy chcę i o czym chcę. 

3. Czy jest jakieś miejsce na Ziemi, gdzie bardzo chciałabyś pojechać?

To miejsce to Wszędzie. Chciałabym pojechać wszędzie, a do niektórych miejsc wciąż wracać. Wszędzie, bo należę do osób, które w każdym miejscu znajdą coś, czym można się zachwycić.  

4. Wolisz chodzenie po mieście czy spacer w lesie?

Lubię i to, i to. Generalnie lubię łazić, włóczyć się i spacerować.  

5. Skąd czerpiesz kulinarne inspiracje?

Z sieci, z głowy, od znajomych, czasem chęć eksperymentowania, a czasem głód jest największą inspiracją.


6. Z jaką potrawą/napojem kojarzysz wakacje?

Chyba z mango. Uwielbiam świeże mango i wszystko o smaku mango - to dla mnie orzeźwiający i słodki smak. A zimny mango shake lub lody z mango są idealne latem.

7. Jakie jest Twoje ostatnie kulinarne odkrycie?

Hōjicha, czyli palona zielona herbata, którą można również wykorzystywać w gotowaniu w postaci proszku. 
 
8. Kawa czy herbata?

Zdecydowanie bliższa jest mi herbata, a do kawosza mi daleko. Jednak od kawy nie stronię - szczególnie od dobrego cappuccino. A każdy dzień zaczynam kawą karmelową. 

9. Masz ulubioną książkę kucharską?

Nie mam takowej. Czasami kusi mnie, żeby w końcu do jakiejś zerknąć i mam kilka tytułów w głowie, ale do tej pory jakoś się nie złożyło. 

10. Gotowanie według przepisu czy kulinarna frenezja?

Chyba nigdy nie ugotowałam/upiekłam czegoś w 100% zgodnie z przepisem. Zwykle robię "na oko" albo modyfikuję przepis, jeśli nie mam jakiś składników lub stosuję zamienniki. A czasami idę na żywioł i samo wychodzi.  

11. Czy jest jakaś szczególna potrawa, którą chciałabyś kiedyś spróbować?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Lubię próbować nowych rzeczy, chociaż nie wszystko bym przełknęła.



Moje pytania:

1. Japonia to...?
2. Dlaczego blogujesz?
3. Skąd nazwa na bloga?
4. Co robisz zawodowo?
5. Podróże dalekie czy bliskie?
6. Czy planujesz już kolejną podróż?
7. Jakie miejsce możesz mi polecić?
8. Co przywozisz z podróży?
9. Jaką kuchnię lubisz najbardziej?
10. Jaki jest Twój smak z dzieciństwa?
11. Czy jest jakieś danie, które nigdy Ci nie wychodzi?

Moje nominacje:


Czekam na Wasze odpowiedzi. :)


niedziela, 22 listopada 2015

Hanafuda, czyli irys to jest zwierzę


Jako że jestem fanką gier planszowych i karcianych, niezmiernie się ucieszyłam, kiedy w skrzynce zastałam pewnego dnia komplet japońskich kart Hanafuda wydanych w serii "Karty świata" przez Fabrykę Kart Trefl. Nigdy nie miałam okazji nimi grać, więc czekałam na chwilę wolnego, aby zagrać partyjkę lub dwie.




Hanfuda (花札) w dosłownym tłumaczeniu oznacza "karty kwiatów". Ich historia sięga XVI wieku, kiedy to Portugalczycy zawitali do Japonii przywożąc ze sobą między innymi karcianą grę. Karty szybko się przyjęły i stały się rozrywką hazardową. Po zamknięciu się Japonii na świat, gry w karty zakazano i zakaz te utrzymał się aż do 1868 roku. Hanafuda wciąż jednak cieszyły się ogromną popularnością. Wiadomo było, gdzie takie karty można dostać "spod lady". Ten, kto chciał je kupić, wskazywał palcem na swój nos - był to znak, że jest zainteresowany kartami Hanafuda. Fonetycznie słowo hana oznacza również "nos".




Talia składa się z 48 kart, które podzielone są na dwanaście miesięcy, a każdemu przypisana jest inna roślina, np. marzec to wiśnia, a wierzba to listopad. Dodatkowo karty podzielone są na 4 różnie punktowane kategorie: rośliny (1pkt.), zwierzęta (10pkt.), zwoje (5pkt.) i światła/symbole (20pkt.). Nie wszystko jest jednak tak oczywiste i na początku trzeba było często zaglądać do instrukcji, ponieważ okazało się, że np. karta oznaczająca po prostu listopad zaliczana jest do kategorii "roślina", a ta z irysem i mostem to tak naprawdę kategoria "zwierzę". :)


Kartami można grać w kilka różnych gier. My zaczęliśmy od najprostszej zwanej Koi-koi. Partia składa się z 12 rund, ale gra przebiega bardzo szybko. Generalną zasadą jest dopasowanie kart z ręki do kart, które wykładane są na stole. Wygrywa ta osoba, która zbierze najwięcej punktów za zdobyte karty. Gra jest prosta i wciągająca. Idealna na rozgrzewkę.



Karty są pięknie wydane, nawiązują motywami do tych oryginalnych japońskich kart sprzed lat. Hanafuda mi się spodobała i na pewno jeszcze nie jedną partię rozegramy. W długie zimowe wieczory. :)

niedziela, 15 listopada 2015

Hōjicha, moja druga herbaciana miłość


Nie wiem, jak to się stało, że przez tyle lat żyłam w nieświadomości. Nieświadomości smaku i zapachu japońskiej zielonej herbaty hōjicha (ほうじ茶). :) Odkryłam ją dopiero podczas niedawnego pobytu w Wazuce. 


To zielona herbata, której liście są prażone uzyskując w ten sposób brązową barwę oraz charakterystyczny zapach i "palony" pozbawiony goryczy smak. Hōjicha nie tylko dobrze smakuje, ale również jest bardzo zdrowa, obniża ciśnienie oraz poziom cholesterolu i cukru. Zbiory tej herbaty mają miejsce jesienią, więc to idealna herbata na te porę roku. Proces prażenia po raz pierwszy przeprowadzono w latach dwudziestych ubiegłego wieku w Kioto. Od tamtej pory hōjicha zyskuje na popularności.


Nic w tym dziwnego - jest przepyszna!  A dodatkowo można jej również użyć w kuchni, ponieważ występuje także w postaci proszku - podobnie jak moja pierwsze herbaciana miłość, matcha. Miałam okazję spróbować kilku hōjicha smakołyków i wszystko było przepyszne.

 hōjicha i hōjicha ciacho 

 hōjicha i hōjicha ciacho

 hōjicha lody

hōjicha sponge cake

hōjicha Kit Katy

Właściwie to hōjicha towarzyszyła mi podczas całego pobytu w Wazuce.
 W czasie pracy czy to na polu herbaty, czy na polu ryżowym

 W czasie wypadów do Kioto w postaci przepysznych słodyczy

Czy w czasie wielu odwiedzin, gdzie zazwyczaj częstowano nas właśnie hōjicha

A w czasie Festiwalu Ceramiki, o którym kiedyś na pewno napiszę, miałam okazję obserwować szefa i jego pomocnika zachwalających hōjicha własnej produkcji.


Moje pierwsze eksperymenty z hōjicha powder juz za mną. Na pierwszy ogień poszły muffinki
hōjicha z jabłkami i migdałami. To niesamowite połączenie smaku i zapachu tej herbaty z jesiennym smakiem jabłek bardzo mi podpasowało. I z tego, co wiem, nie tylko mnie. :) Dobrze, że mam spory zapas tego proszku prosto z Wazuki, ponieważ w Polsce (jak na razie) nie udało mi się go znaleźć. Natomiast herbatę można kupić w kilku miejscach.


Wciąż to matcha jest dla mnie numerem jeden, ale hōjicha pozostaje tylko troszeczkę w tyle. To dwa zupełnie inne smakowe światy, mimo że wywodzą się z tego samego źródła. Tak naprawdę ciężko by mi było wybrać, który z nich jest lepszy.

środa, 11 listopada 2015

Genki Sushi, czyli trochę inne kaitenzushi

 
"Our mission is to impress with each plate we serve."

O Genki Sushi po raz pierwszy usłyszałam od O. i postanowiłam tam właśnie zjeść obiado-kolację w mój ostatni wieczór w Tokio. Ze mną i sushi to jest trochę śmieszna sprawa, ponieważ sushi w Japonii jadłam do tej pory tylko raz... nie licząc kilku ekibenów i bento. Wtedy zaproszono mnie i miałam okazję zjeść sushi w bardzo fancy miejscu i było to niemałe wyzwanie dla mnie, kiedy poproszono mnie, żebym z akwarium (!) wybrała sobie, co chcę zjeść. W każdym razie w kaitenzushi nigdy nie miałam okazji być, tym bardziej postanowiłam zajrzeć do Genki Sushi.



Akurat trafiłam z K. do Genki Sushi w piątkowy wieczór w Shibuya, więc... kolejka była długaśna i obowiązywały zapisy. :) Większość oczekujących stanowiły gadziny maści wszelakiej. Przed wejściem rozstawione jest całe menu, więc w tak zwanym międzyczasie można już ostrzyć sobie apetyt i zastanowić się nad wyborem. Po jakiś 15 minutach zostaliśmy poproszeni do środka i zaprowadzeni do naszego miejsca.


W Genki Sushi każdy stolik, a właściwie każde krzesło :), ma prywatny komputerek na którym dotykowo można przeglądać menu, składać zamówienia, a od czasu do czasu pograć z systemem w "papier-kamień-nożce" (mimo kilkunastu prób nie udało mi się wygrać ani jednej partii - wyczuwam przekręt :) ). Po złożeniu zamówienia czeka się dosłownie chwilę i na taśmie przed nami wjeżdża zamówione przez nas sushi. Dosłownie jest to taśmowa produkcja. :)


Przy każdym stanowisku jest również kranik z gorącą i zimną wodą oraz sproszkowana herbata, z której można korzystać do woli. Co tez czyniłam, ale nie szczędząc sobie także japońskiego pysznego piwa Kirin.


W Genki Sushi są trzy talerzyki cenowe - 129¥, 205¥ i 259¥. Jest również kilka takich extra za 305¥ czy 470¥, ale w praktyce istnieją różne kombinacje w zależności od tego, co się zamówi. :) A do wyboru jest mnóstwo, mnóstwo najróżniejszych sushi - od najprostszych nigiri po kilkuskładnikowe futomaki. Są również takie dziwolągi jak np. hamburger sushi (smakuje jak ryż z kotletem mielonym :) ).


Muszę przyznać, że sushi średniej jakości, ale zabawa przednia. Najbardziej chyba smakowo podeszły mi kawałki z łososiem i krewetkami w tempurze, inari-zushi też było nie najgorsze. Ilość talerzyków świadczy o tym, że najedliśmy się dokumentnie, piwo się lało i generalnie Genki Sushi to świetne miejsce na wieczorny wypad.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś tam, wrócę, ale na pewno wizytę w Genki Sushi wspominać będę dobrze.Genki Sushi na zdrowie! :)